Relacje z rekolekcji

7-9 grudnia 2018 r.

“Proście o POKÓJ dla Jeruzalem, 
niech zażywają pokoju ci, którzy ciebie miłują! “

Ps 122,6

“Chwała Bogu na wysokościach, 
a na ziemi POKÓJ
ludziom Jego upodobania”

Łk 2,14

 

 

Rekolekcje 7-9.12.2018r.

Zapraszamy dziewczęta pragnące wyciszyć serca i spotkać Boga na modlitwie i w drugim człowieku na rekolekcje weekendowe do naszego klasztoru.  Warszawa ul. Ignacego Kłopotowskiego 18.

Zgłoszenia:    e-mail: s.reginacsl@gmail.com   tel.: 511 271 252

“BŁOGOSŁAWIENI KTÓRZY WPROWADZAJĄ POKÓJ…”

 

Relacje z rekolekcji

KRYNICA ZDRÓJ 11.11.2017r.

W dniu 11.11.2017 roku w Krynicy Zdroju odbyły się kolejny dzień skupienia dla dziewcząt. Był czas na wspólną modlitwę i wspólne rozważania, ale też na wspólny jesienny spacer.

Rozmowy z Elą – cz. VI

Szczęść Boże, Elu! Jak udała się sesja?

Szczęść Boże! Już po wszystkim. Bardzo się bałam, ale udało się. Niczego nie zawaliłam.

To świetnie, gratuluje! A my nie dotknęłyśmy jeszcze trzeciego ślubu zakonnego. Czyżbyś bała się o niego pytać, czy po prostu wszystko o nim wiesz?

O nie! Właśnie niewiele rozumiem. Może trochę jest i tak, jak siostra powiedziała, że nieco boję się o niego pytać… Bo jak można poddać swoją wolę i rozum drugiemu człowiekowi?

A wiesz, komu najłatwiej nauczyć się w klasztorze posłuszeństwa?

Pewnie takim potulnym, nie mającym swojego zdania…

Nie zawsze. Natomiast bardzo ułatwia praktykowanie posłuszeństwa głęboka wiara. Takie zawierzenie Bogu, że On wie, co robi. Wszystko, co w moim życiu się wydarza jest z miłującej ręki Boga, choć może jest czasem bolesne.

Czy istnieje może kolejna zwrotka wiersza ks. Twardowskiego o posłuszeństwie?

Rzeczywiście, jest:

 

„Boże, daj nam posłuszeństwo, co nie jest przymusem,

ale spokojem gwiazd, co też nie wiedzą,

czemu nad nami chodzą wciąż po ciemku.”

 

Mało tu słów, ale dużo głębokiej treści. A co może człowieka dobrze przygotować do zakonnego posłuszeństwa? Czy coś pomaga? Jak się wewnętrznie kształtować?

Poza łaską Bożą, która jest pierwsza i najważniejsza, myślę, że świetnie przygotowuje dobra, mądra i kochająca się rodzina, w jakiej młody człowiek się wychowuje.

Niesamowite! Do posłuszeństwa?!

Tak. Zobacz, Elu. Dziecko, gdy jest malutkie, nie zna świata ani życia. Musi ufać, że jeśli rodzice mówią „zrób to czy zrób tamto” albo „nie rób tego”, to wiedzą dobrze, co dziecku wychodzi na dobre. Rodzice wiedzą, co służy dobru ich dziecka, i dziecko to wyczuwa. Podobnie wzrastając, gdy człowiek wie, że rodzice go mądrze i odpowiedzialnie kochają, to choć zyskuje coraz większą samodzielność, będzie pytał o radę, słuchał wskazówek. Często, gdy nie posłucha rodziców, to potem się sam przekonuje, że to nieposłuszeństwo się „nie opłacało”, bo nie wyszło mu na dobre, bo na nim stracił, jak ten młodszy syn w przypowieści Jezusa o miłosiernym ojcu.

I podobnie jest z posłuszeństwem zakonnym?

Tak. Człowiek musi rozumieć, że Bóg lepiej wie, co dla niego jest dobre, a co nie. Nawet dając cierpienie, trudności, chce człowieka wychować, coś w nim przełamać, co burzy w nim miłość do Boga i podobieństwo do dziecka Bożego.

To w takim razie tak powinien żyć każdy chrześcijanin! Przyjmując cierpienie i trudne doświadczenia w duchu posłuszeństwa Bogu, aby nie wypaść z orbity Bożej woli i miłości!… A u zakonników i sióstr jest tu jeszcze coś więcej?

Tak. W zakonie tę wolę Bożą przekazuje także przełożony, nie tylko wydarzenia. To pośrednictwo człowieka może być trudne, szczególnie dla „wyzwolonego” człowieka naszych czasów. Dopóki się człowiek nie nauczy i nie doświadczy, że jego własna wola może go zaprowadzić na manowce, ciągle będzie chciał decydować sam, będzie się chciał wymknąć posłuszeństwu czyjejś władzy nad sobą. Będzie uważał, że sam jest na tyle mądry, by dać sobie radę i że on najlepiej wie.

Ale teraz to już siostra nie powie, że wszystkich chrześcijan obowiązuje posłuszeństwo!!!

Właśnie, że powiem!

Ale komu mają być posłuszni?!

Najpierw Bogu i Jego prawu. Potem sobie wzajemnie. W kościele – papieżowi. W diecezji – biskupowi. W parafii – proboszczowi. W grupie religijnej – odpowiedzialnemu za grupę. Władzy – jeśli nie zmusza do grzechu i wyparcia się wiary. W małżeństwie – mąż żonie, a żona mężowi. W rodzinie – dzieci rodzicom, a rodzice dzieciom, itd.

Ojej! A jeśli polecenia są sprzeczne ze sobą wzajemnie?

Chodzi tu, w relacjach międzyludzkich, o posłuszeństwo polegające też na ograniczeniu swojego egoizmu na rzecz promocji drugiego człowieka. Żeby nie panoszyć się ze swoim „ja”, wyrzec się swoich własnych wygórowanych pragnień i interesów sprzecznych z dobrem ogółu czy drugiego człowieka dla wspólnego dobra. Tak właśnie jest w kochającej się rodzinie.

Na przykład?

Na przykład tata mówi do dzieci: „Słuchajcie, musimy dziś po południu być cicho, bo mama się źle czuje i położyła się. Nie budźmy jej”. Albo mama mówi: „Dzieci, dziś tata miał trudne sprawy w pracy i potrzebuje odpoczynku. Bądźcie grzeczniejsze niż zwykle”. Mąż może z miłości do żony i dzieci wyrzec się swoich zainteresowań, swego osobistego wolnego czasu, aby zapewnić rodzinie utrzymanie i poświęcić czas najbliższym. Żona w posłuszeństwie z miłości, rezygnuje z niekoniecznych ploteczek i kontaktów z przyjaciółkami, aby poświęcić czas mężowi i dzieciom.

Ale to wydaje się być takie naturalne! Przecież ci ludzie w rodzinie się wzajemnie kochają!

Tak. Świetnie, kiedy tak jest. To jest taki podstawowy poziom posłuszeństwa. Głębszą rzeczą jest właśnie zawierzenie Bogu, wiedząc, że prowadzi nas dobrze, choć nie znamy szczegółów, konkretów, że często nie rozumiemy dokąd wydarzenia zmierzają, że czasem pojawia się cierpienie.

No, a posłuszeństwo władzy zakonnej?

Ono się przecież mieści w tym planie Bożym wobec nas. Wierzymy, że Bóg postawił na naszej drodze takich właśnie ludzi, jacy są nam potrzebni do zdobycia świętości. Jezus natomiast powiedział: „Kto was słucha, mnie słucha, a kto wami gardzi – Mną gardzi”. Posłuszeństwo takie jest byciem do dyspozycji Kościoła. Osoba konsekrowana bierze na siebie zobowiązanie do codziennego poszukiwania i pełnienia woli Bożej, którą rozpoznaje w świetle Ewangelii, prawa zakonnego i poleceń przełożonych.

Mimo tych wyjaśnień posłuszeństwo zakonne pozostaje dla mnie trudno zrozumiałe i jakby niedostępne…

Musisz pamiętać, Elu, że żyjemy w świecie, gdzie swoboda i idea „róbta co chceta” rozpanoszyły się potężnie, stąd wszystkim trudniej przychodzi przyjąć ślub posłuszeństwa i nim żyć.

A co pomaga uczyć się posłuszeństwa?

Już wspomniałam o dobrej, kochającej się rodzinie, gdzie rodzice przez swoją miłującą troskę o dzieci uczą je, że warto zaufać temu, kto więcej wie, ma więcej doświadczenia i je kocha, bo to jest dla nich dobre. Ale patrząc wyżej, posłuszeństwo przyjąć i wypełnić w klasztorze pomaga miłość do Chrystusa. Jeśli wierzę, że On realnie nas odkupił przez swoją śmierć na krzyżu i przez zmartwychwstanie, to uczę się, że każde wydarzenie w moim życiu jest wezwaniem do wzięcia krzyża i pójścia za Nim. Bo wtedy mogę przez moje posłuszeństwo pomagać Mu w odkupieniu świata, wyrywania go z otchłani grzechu, które – paradoksalnie – dokonuje się cały czas. Widzisz, chyba, ile jest ciągle duchowej biedy na świecie…

No to na przykład, jeśli siostra czegoś potrzebuje, to idzie siostra do przełożonej, żeby dała…

Nie. Idę do przełożonej poprosić o pozwolenie otrzymania tej czy innej rzeczy.

Nawet, jeśli jest to coś koniecznego i niezbędnego? A nie ma siostra wewnętrznych oporów?

Jako człowiek – mogę mieć. Ale jako osoba konsekrowana muszę je pokonywać i zmieniać swoje myślenie. Zawsze przedtem uświadamiam sobie, że pozwolenia mogę nie otrzymać i ustawiam się do tego od razu z wiarą tzn. przyjmuję do wiadomości i świadomości, że widocznie Bóg uważa tę sprawę za niepotrzebną albo wręcz szkodliwą dla mnie i stąd nie pozwala mi na to. Zawsze przy delikatnym sumieniu można doszukać się w sytuacjach, jakie nas spotykają, pedagogicznego działania Jezusa, który wychowuje nas do głębokiej wiary. Zresztą Jemu bardziej zależy na ukróceniu naszej wrodzonej ludzkiej pychy niż na przedmiotach czy zaspokajaniu naszych nawet najwznioślejszych zachcianek.

A gdyby zdarzyła się przełożona złośliwa, która dla własnego „widzimisię” zabroniłaby czegoś lub nie dała jakiejś koniecznej rzeczy?

Wszystko, co wcześniej powiedziałam obowiązuje nadal. Ja odpowiadam przed Bogiem za moje posłuszeństwo, ona – za swoją złośliwość.

To jest, siostro, trudne do zrozumienia!!!

Na pewno nie jest łatwe, ale są przykłady świętych, którzy wzrastali w trudnych warunkach posłuszeństwa, np. taki św. Jan od Krzyża czy św. Teresa z Lisieux. Przecież św. Jana jego właśni przełożeni i współbracia uwięzili za karę. I być może gdyby nie to, świat nie ujrzałby jego mistycznych dzieł. I być może, gdyby nie to, i on sam nie osiągnąłby świętości. I co więcej, on wyszedł z więzienia nie czując nienawiści do nich. Jakiekolwiek byłyby moje warunki i sytuacje życiowe, są one daleko prostsze od sytuacji św. Jana, a już daleko łatwiejsze od sytuacji Chrystusa w czasie męki. Muszę uwierzyć, że Bóg prowadząc mnie taką drogą, jaką mnie prowadzi, ma w tym swój głęboki i mądry cel.

A gdyby posłuszeństwo wymagało utraty zdrowia lub życia?

W konsekracji zakonnej, czyli w ślubach, oddaję całą siebie Bogu – duszę i ciało. Już nic nie należy do mnie, ale do Pana Boga. Dlatego trudno domagać się teraz czegoś dla siebie. To już jest oddane. Nawet dziecięca przymówka, którą wielu pamięta jeszcze z dzieciństwa, ze szkoły czy z podwórka: „Kto oddaje i zabiera, ten się w piekle poniewiera”, obrazuje nieco ten klimat szlachetności daru. Nie dość, że w piekle, to jeszcze się poniewiera… Nawet po ludzku mówiąc, nie wypada tego, co się wcześniej oddało Bogu, później w ciągu życia odbierać, ukradkiem wykradać, wyciągać jakby z ołtarza, na którym podpisywałyśmy nasze zobowiązanie do wierności Bogu. Stąd podziwiam męczenników, którzy trwają przy słowie danym Bogu bez względu na konsekwencje dla zdrowia i życia.

Czy siostra liczy się z swoim życiu z taką możliwością bycia męczennikiem…?

Tak, muszę się liczyć, choć oceniając swoje siły według własnego spojrzenia wydaje mi się, że taka perspektywa mnie przerasta. Ale doświadczeni ludzie mówią, że Pan Bóg daje siły w odpowiednim czasie, gdy wymaga odpowiedniego świadectwa. W chrześcijaństwo jest wpisane męczeństwo, bo Chrystus przez mękę zbawia świat. Nie musi to być zawsze męczeństwo krwi, jest to czasem męczeństwo bardzo ukryte.

Wie siostra, to bardzo dla mnie twórcza i inspirująca rozmowa. Ale kończy mi się czas. Dziękuję siostrze, za to że poświęciła mi tyle swojej uwagi, no i czasu. Aż mi trudno uwierzyć, że za tydzień już sie nie spotkamy… Ale, siostro, jak będę miała jeszcze różne pytania, to mogę siostrę poprosić o wyjaśnienia?

Oczywiście, Elu. Jeśli tylko będę potrafiła ich udzielić… Wtedy znów możemy się spotkać.

W takim razie do kolejnego spotkania, siostro. W razie czego będę dzwonić. Jeszcze raz dzięki.

Ja też dziękuję Ci, Elu. Za taką odwagę stawiania pytań, za zainteresowanie i uwagę, z jaką słuchałaś moich wyjaśnień. Mam nadzieję, że te przemyślenia pomogą Ci w życiu. Niech Ci Pan Bóg da wszystko, co jest Ci potrzebne do duchowego wzrastania i do zdobycia świętości.

O, jakie piękne życzenia. Dzięki, siostro, i za nie! Szczęść Boże!

Z Bogiem!

Rozmowy z Elą – cz. V

Szczęść Boże, Elu! Co słychać u ciebie?

W miarę dobrze. Już powoli kończę sesję…

A jaki temat dziś dla mnie wybrałaś?

Nurtuje mnie myśl, co też siostry robią przez cały dzień w domu zakonnym…

To zależy jaką duchowość ma rodzina zakonna. Siostry w klasztorze kontemplacyjnym więcej czasu poświęcają modlitwie, rozważaniu, czytaniu duchownemu i studium.

A u siostry w klasztorze?

My mamy sporo pracy apostolskiej. Często wśród ludzi.

A gdzie siostry pracują?

Siostry loretanki są pielęgniarkami, katechetkami, zakrystiankami, kancelistkami parafialnymi, prowadzą grupy młodzieży przy parafii, pracują też w przedszkolu…

Ależ siostry loretanki są znane jako siostry od książek!!!

Tak. Do tego bogatego apostolstwa dochodzi jeszcze cała dziedzina wydawnicza i poligraficzna.

I siostry same wszystko robią przy książce?

Staramy się, aby wszystkie etapy tej pracy nad publikacjami wydawniczymi były wykonywane przez siostry. Z powodu zbyt małej liczby sióstr, jak na tak szerokie apostolstwo, jeszcze nie wszystkie działy pracy mają swoje przedstawicielki. A poligrafia przecież od strony technicznej rozwija się w szalonym tempie.

Siostro, a jaki jest cel takiej pracy wydawniczej? Pracują siostry dla Boga?

Są pytania, np. z zakresu zdrowia, które trudno jest może zadać komuś wprost – nawet i lekarzowi, a chętnie człowiek przeczyta wyjaśnienie niektórych swoich objawów w jakiejś książce. A cóż dopiero w dziedzinie religijnej?! Człowiek ma wiele pytań, z których części nikomu nie zada, bo albo nie ma komu, albo się wstydzi czy jakoś inaczej krępuje. To często pytania sumienia. Są też ludzie, którzy z tej dziedziny żadnego pytania nie zadadzą, bo myślą, że już wszystko wiedzą, a swoje problemy zagłuszają zatwardzając serce. Kiedy zaś poda się człowiekowi książkę czy czasopismo, to jest nadzieja, że więcej osób do niej zajrzy.

I tylko to?

Nie, to taki wstęp. Głównie chodzi o to, aby głosić Ewangelię, Słowo Boże, Jezusa poprzez słowo drukowane. Dobry chrześcijanin powinien rozwijać i pogłębiać swoją wiarę – w obecnym świecie, przesiąkniętym myśleniem naturalistycznym, bardzo „od-duchowionym”, jest to konieczność, aby nie utracić Chrystusowego Ducha. Jednym ze sposobów pogłębienia wiary jest lektura na temat prawd wiary, rozmyślania, modlitwa.

Ale przy takim apostolstwie trzeba myśleć o papierze i o wszystkim, co jest związane z tym codziennym wykonywaniem pracy?

Tak. O papierze, o farbie, o niciach, o kleju, o błędach, o literkach, o kliszach, o blachach, o naświetlaniu i jeszcze tysiącu różnych innych technicznych aspektach tego apostostwa.

I jak się wtedy siostry modlą?

Trzeba być wewnętrznie przygotowanym, aby zanieść niejako Pana Boga w swoją pracę. Umieć tak pracować, żeby mieć ręce przy pracy, a serce przy Bogu. Trzeba uczyć się widzieć za stosem papieru, za maszyną drukarską, za komputerem, za maszyną introligatorską tego człowieka, do którego pozycja wydawnicza potem dotrze i modlić się za niego, o jego wiarę, już w momencie powstawania publikacji.

To siostry pewnie cały czas zachowują milczenie?

Staramy się, żeby nadmiar słów nie przeszkadzał wewnętrznemu skupieniu, ale jest czasem rzeczą konieczną coś powiedzieć, zapytać. Jeśli jest to w duchu miłości chrześcijańskiej i życzliwości to tak bardzo nie przeszkadza w skupieniu i w modlitwie.

To może być u sióstr mówienie nie w duchu miłości?

Pewnie, siostry są też tylko ludźmi i choć starają się, aby wszelkie odniesienia były życzliwe, to jednak może się zdarzyć, że zmęczenie, zdenerwowanie, pośpiech, napięcie, złe samopoczucie, jakieś zmartwienie czy niepowodzenie bierze górę i utrudnia relację do drugiego człowieka. I wtedy powstają nieporozumienia.

I siostry się na siebie wzajemnie gniewają?

Nie. Staramy się, zgodnie ze słowami Ewangelii, „pojednać przed zachodem słońca”. Bo przecież na drugi dzień Msza święta, Komunia święta, w której żywy Chrystus do nas przychodzi, więc wszystko powinno być wyjaśnione, wybaczone, pojednane.

Siostro, a co to znaczy apostolstwo?

Ogólnie można powiedzieć, że niesienie ludziom Boga, Chrystusa. Jest to pewna przenośnia. Kapłani realizują to bardziej dosłownie, bo rzeczywiście niosą Chrystusa ludziom – choćby w sakramentach. Siostry zakonne realizują to inaczej. Wszystkie siostry dają świadectwo o Bogu swoim życiem. Katechetki – wiadomo – nauczają o Bogu. A inne siostry muszą mieć oczy i uszy otwarte na wszelkie potrzeby drugiego człowieka.

Na wszelkie potrzeby?

Tak. Ktoś mi opowiadał, że w pewnym kraju grupa misjonarzy przez dłuższy czas nic innego nie robiła tylko udzielała pomocy medycznej i rozdzielała żywność. A przecież pojechali tam głosić Ewangelię. A tu ani słowa o Jezusie. Aż wreszcie nieufne do obcych plemię zrozumiało, że biali przybysze są im życzliwi. Dopiero wtedy – po takiej próbie – byli otwarci na prawdy o Bogu. Jak zobaczyli postępowanie misjonarzy, jak zobaczyli, jaki ten ich Bóg jest. To jest najpierwsze i być może najważniejsze w naszych czasach apostolstwo.

A jak jeszcze siostry apostołują?

Czasem spotka się kogoś, kto potrzebuje wyjaśnienia jakiegoś problemu w swoim życiu, porozmawiania, czasem tylko wysłuchania. Staramy się być takimi siostrami wszystkich ludzi, a mówiąc precyzyjniej – siostrą dla każdego człowieka.

A jeśli siostra nie umie doradzić, nie potrafi rozwiązać jakiegoś problemu, jak czegoś siostra nie wie, to co wtedy?

Mam pełną świadomość, że problemy człowieka rozwiązać właściwie może tylko Bóg i tylko Bóg może naprawdę ulżyć cierpieniu człowieka. Jesteśmy tylko narzędziami w Jego ręku. Obecnie tak wiele ludzi potrzebuje zainteresowania, zwrócenia na nich uwagi, podzielenia się swoimi przemyśleniami… Nigdy nie martwię się, że czegoś nie wiem. Mogę szczerze się do tego przyznać. Ludzie oczekują życzliwości i kiedy ją czują, są za nią bardzo wdzięczni. Oni rozumieją, że siostra nie musi wszystkiego wiedzieć. Wystarczy, że jest… To też jest ważna działka apostolstwa – apostolstwo zwykłej obecności – obecność kogoś w habicie, kto przypomina o Bogu.

A spotyka się siostra z nieżyczliwością, agresją, nienawiścią, kpiną?

Tak. Zdarza się na ulicy spotkać kogoś, kto z wrogością lub lekceważeniem zwraca się do siostry zakonnej. Takim ludziom przeszkadza mój strój czy krzywy nos, nie wiadomo. Nic im przecież nie zrobiłam. Widzimy się zwykle pierwszy raz. Są nietolerancyjni bezinteresownie. Tylko z reguły dla siebie wymagają tolerancji. Są także ludzie w średnim wieku, którzy manifestują swoją niewiarę lub niechęć do osób duchownych zwracając się do siostry lub księdza: „proszę pani” czy „proszę pana”… To drobiazg, w końcu wolno im. Rzeczywiście jestem panią, a nie panem. Są zaczepki w stylu „taka piękna kobieta i tak się marnuje”. Raczej nie reaguję, można się uśmiechnąć. Ktoś nie rozumie czym jest powołanie zakonne i że to właśnie Bóg powinien otrzymać w darze to, co najpiękniejsze. Na ogół jednak spotykam ludzi życzliwych. Wierzę w to, że uśmiech budzi uśmiech, a życzliwość, choćby po długim czasie, rodzi życzliwość. W każdym człowieku jest kopalnia dobra, którą trzeba odkryć.

A jak siostra reaguje na te zaczepki, niechęć, lekceważenie?

Jeśli ktoś bluźni, to się po prostu najczęściej nie odzywam. Raz powiedziałam: „chłopcze, kto cię tak poranił, że jesteś taki agresywny. Bo wiesz, nawet pies, jeśli gryzie to znaczy, że wcześniej był bity”. Zamurowało go i ucichł. Innym razem pewna panienka zachowując pozory grzeczności, ale widziałam, że złość aż z niej bucha, zapytała wskazując na habit, że to taka piękna i oryginalna sukienka i ona też by chciała taką mieć, gdzie ja ją kupiłam. Odpowiedziałam „wiesz, widzę, że nie będzie na ciebie rozmiaru, bo to duży rozmiar duchowy”. Jeśli natomiast ktoś rzeczywiście o coś pyta, nawet jak jest po alkoholu, to staram się, na ile można, nawiązać kontakt z tym czlowiekiem. Bo ja mam być czujna na jego rzeczywiste głębokie potrzeby. Panowie podpici z reguły chcą się spowiadać, trzeba im wyjaśniać, że z tym, to do księdza trzeba iść. Często taki chwiejący się gość przysięga, że on tylko ten jeden raz tak sobie popił. Inny chciał zawołać i zapłacić taksówkę, żeby mnie z zakupami zawiozła do domu itd. Ale z reguły słucham, odpowiadam na pytania, rozmawiam…

No, ale lekceważenie trudno znieść!

W tym momencie to uczę się postępować jak Chrystus – przyjął na siebie wszelkie pohańbienie, poniżenie, lekceważenie, oplucie. To też jest apostolstwo. Jezus właściwie to właśnie tak zbawił świat – przyjął na siebie to, co ludzie Mu zgotowali, wiedząc, że dla wielu stanie się to dowodem Jego miłości – okazanie przez Niego przebaczenia. Dla mnie każdy człowiek to siostra i brat w Chrystusie i tak staram się na ludzi patrzeć.

A wracając do apostolstwa… Jak apostołuje siostra, która nie idzie do ludzi? Np. ta, która pracuje w domu, zajmuje się kuchnią, pralnią czy ogrodem?

O, taka siostra ma bardzo piękne apostolstwo. Poprzez swoją miłość i gorliwość, jaką wkłada w spełnianie swoich obowiązków, przyczynia się do wzrostu swojej świętości i rozwoju miłości w innych. Szczególnie wtedy, gdy jej praca jest cicha i ukryta. „Wy jesteście na ziemi światłem mym, aby ludzie widzieli dobre czyny w was i chwalili Ojca, który w niebie jest”. Im praca bardziej ukryta i z większą miłością spełniona, tym większa szansa, że ludzie zobaczą w tym Boga i Jemu oddadzą cześć, a nie temu, kto ją wykonał.

A siostra, która jest chora?

Tu trzeba wyakcentować jeszcze bardziej płaszczyznę wiary. Siostry chore, na ile im starcza sił, modlą się dużo. Ale też wiedzą, że ich cierpienie i całe ofiarowanie siebie i swojej sytuacji jest apostolskie, zbawcze, jeśli jest zjednoczone z cierpieniem Chrystusa.

A zatem pojęcie apostolstwa jest bardzo szerokie…. Dużo szersze niż myślałam…

A jak to rozumiałaś?

No, że po prostu apostolstwo to opowiadanie o Bogu, nauczanie, rekolekcje, ewangelizowanie, udzielanie sakramentów…

Okazuje się, że apostołowanie to czasem po prostu okazywanie swoim sposobem życia, jak można egzystować szczęśliwie, licząc się z Bogiem i Jego prawem na co dzień w swoim postępowaniu. Takie apostolstwo jest w tej chwili chyba jeszcze bardziej potrzebne niż jakiekolwiek inne. Każdy więc może być apostołem na tym terenie, na którym Pan Bóg go umieścił.

Siostro! Bardzo dziękuję za ten poświęcony mi czas. Zobaczymy się za tydzień?

Dobrze.

Zatem szczęść Boże, siostro!

Szczęść Boże, Elu!

Rozmowy z Elą – cz. IV

Dziś, siostro, chciałam spytać o temat trudny, bo tyle się słyszy o bogactwach klasztorów czy ogólnie, osób duchownych… Niech siostra powie mi, na czym polega ubóstwo, jeśli ma się wszystko, co potrzeba?

Nie, Elu, nie wszystko. Najpierw – o wszystko należy poprosić przełożonych z przygotowaniem się wewnętrznym, że nie na wszystko otrzyma się zgodę. Nic się nie daje, ani nie przyjmuje bez ich wiedzy. Niczym się też na własną rękę nie dysponuje – wszystko jest bowiem własnością wspólnoty.

Ojej! A któż tego upilnuje?!

Kiepski to by był zakonnik, gdyby zachowywanie ślubów, które złożył dobrowolnie, i wypełnianie prawa zakonnego zależało od tego, czy ktoś go pilnuje czy też nie… Zakonnik to ktoś, kto prawo Boże i zakonne ma wypisane w sercu i nie ma problemu z chęcią zachowania tego, co uroczyście Bogu ślubował. Na straży tego stoi sumienie człowieka. Zresztą, jeśli ktoś ma potrzebę, aby ktoś inny wciąż na niego patrzył, bo wtedy jest bardziej karny, to wystarczy, gdy uświadomi sobie, że Bóg stale nas widzi i w swej miłości pragnie, byśmy postępowali dobrą, prawą drogą.

Siostro, ale przecież zakony prowadzą wielkie dzieła: szpitale, domy opieki, szkoły, przedszkola, internaty, wydawnictwa, prowadzą rekolekcje czy katechizację, posługują się środkami audiowizualnymi, wchodzą do mass mediów… To wymaga niesamowitych funduszy. Chyba nie powie siostra, że posługują się niebiańskimi żetonami, czy nadprzyrodzoną kartą kredytową?

Oczywiście, że nie. Prowadzi się normalne gospodarowanie pieniędzmi. Tylko chodzi o to, że wszystkie fundusze idą na apostolstwo, a nie na jakieś zbędne wydatki. Oczywiście, ktoś niewierzący może uznać, że dom rekolekcyjny czy dom opieki z kaplicą to jest zbędny wydatek, ale rozmawiamy na płaszczyźnie wiary i uznania dla pewnych potrzeb duchowych człowieka, prawda?

Tak. Ale czy to znaczy, że siostry osobiście nic nie mają?

Oczywiście, że mają. To, co każdemu człowiekowi jest potrzebne do życia tzw. rzeczy osobistego użytku. Ale – ile tego jest – to już zależy i od duchowości danej wspólnoty zakonnej, i od indywidualnego ustawienia wewnętrznej duchowości człowieka. Są też sytuacje szczególne, np. chora siostra potrzebuje więcej, chociażby lekarstw, niż ktoś zdrowy. Mądry św. Benedykt mówi, że „kto potrzebuje mniej, niech się nie smuci, kto potrzebuje więcej, niech się nie wynosi z powodu miłosierdzia, jakie mu okazano”. Ale rzeczywiście jest wiele sióstr, które mają tylko najniezbędniejsze rzeczy.

To wymaga dużego wysiłku…

Może i nie… Z reguły te siostry, które mają mało rzeczy, mają jednocześnie dużo radości i są bardzo szczęśliwe. Nie zajmują się rzeczami, więc mają więcej wolnego serca dla ludzi. To są te osoby, które cierpliwie wysłuchają innych, dobrze doradzą, umieją prawdziwie pocieszyć. Są jakoś tak wewnętrznie wolne. Zresztą, skoro lubisz poezję ks. Twardowskiego, to zacytuję ci ten sam wiersz, co poprzednio, tylko następną zwrotkę:

„Daj nam ubóstwo, a nie wyrzeczenie,

Radość, że można mieć niewiele rzeczy”

Radość, że można mieć niewiele rzeczy”… to naprawdę piękne określenie, siostro. Ja też zauważyłam, że męczy mnie mnogość rzeczy. Gdy byłam małą dziewczynką, nie miałam pieniędzy i nie miałam zbyt wielu udogodnień, a łatwiej mi przychodziła radość i częściej czułam się szczęśliwa.

Zapomnieliśmy, my ludzie, o tej podstawowej prawdzie życia: serce człowieka jest zbyt wielkie i zbyt wielkimi pragnieniami wypełnione, do zbyt wielkich rzeczy stworzone, by mogła je zapełnić mnogość przedmiotów. Nawet drugi człowiek nie zaspokoi w pełni pragnień ludzkiego serca. Zostaje wewnętrzny głód czegoś większego. To jest miejsce dla Pana Boga. Niektórzy to w życiu odkryli i są szczęśliwi.

A jeśli siostra coś dostanie od kogoś w darze, to może to sobie wziąć?

Są sytuacje, że moralnie nie może. A jeśli przyjmuje – to dla wspólnoty. Przynosi to przełożonej, a ona decyduje, komu to jest najbardziej potrzebne. Bywa często, że otrzymuje to ta siostra, która przyniosła dar.

A siostro, tak na co dzień… Jak rozdzielać w każdej sytuacji to, co konieczne, od tego, co zbędne?

Wiesz, Elu, dla chrześcijanina wzorem, także wzorem ubóstwa, jest Chrystus. Kontemplacja Jego życia jest dla mnie osobiście świetną odtrutką na materialne żądze. Bez domu, bez pieniędzy (nawet na podatek wziął statera od Piotra, czy nawet lepiej – od ryby), jedna szata, jedzenie jakie Mu przynieśli, śmierć bez odzienia, grób podarowany… Czy nie jest to wyzwalające z naszego codziennego narzekania na to, czego nam brakuje?

Myślę jednak, że trudno się tego nauczyć…

Ja na przykład, doświadczyłam czegoś takiego na szlakach pielgrzymkowych do Częstochowy – właściwie nic nie miałam, na wszystko liczyło się, jak na dar z Bożej ręki, przez serce dobrych ludzi. Jeden z naszych aforyzmopisarzy powiedział kiedyś: „Tak gdzie rządzą moje żądze, tam – niestety – ja nie rządzę”. Krótko, ale konkretnie. Stosuje się to równie dobrze do spraw czystości, jak i do posiadania dóbr, a także do obnoszenia się ze swoimi wymaganiami. Czasem, gdyby tak spojrzeć na siebie z boku, to człowiek by się nieźle uśmiał. Dobre jest takie zdrowe poczucie humoru. Nie – śmianie się z innych, ale umiejętność pośmiania się z siebie samego. Przywiązujemy się bowiem do tak śmiesznie drobnych i nieważnych rzeczy, zabiegamy o nie. Troska o rzeczy materialne jest czasem większa niż o ludzi, których nam przede wszystkim Pan Bóg powierzył. Choćby przysłowiowy już przykład z samochodem. Wiadomo, że trzeba dbać, trzeba umyć, naprawić, ale kiedy się czasem spojrzy, jak troszczy się właściciel samochodu o tę kupkę metalu i jak to jest nieproporcjonalne do jego troski o rodzinę: żonę i dzieci, to naprawdę jest to nieco śmieszne.

Chyba nie chce siostra powiedzieć, że każdy chrześcijanin ma zachowywać ubóstwo?

Właśnie to chcę także powiedzieć!

Ale jak? Przecież w rodzinie, chociażby, trzeba zapewnić byt i przyszłość dzieciom!

A któż mówi, żeby nie zapewnić! Ubóstwo chrześcijanina żyjącego w małżeństwie ma inny charakter niż ubóstwo zakonne. Chodzi o to, że chrześcijanin ma używać dóbr tego świata licząc się z Bogiem, czyli z tym, jaki cel Bóg związał z dobrami.

A co to konkretnie znaczy?

Po pierwsze – nie marnować tego, co Bóg dał, stąd m.in. cała troska o ochronę środowiska, zabieganie o nie wyrzucanie żywności w handlu w wielkich marketach itd. Inną sprawą jest, by chrześcijanin używał dóbr do zbawienia swojego i bliźnich. Następna sprawa – chrześcijanin, aby nie obrosnąć „duchowym tłuszczem” powinien się stale umieć dzielić z potrzebującymi. To naprawdę jest szczęście; nie: dawać z wysokości swojego majestatu upokarzając wszystkich po kolei, ale: po prostu się podzielić. Bodaj to u Matki Teresy z Kalkuty czytałam taką celną i prostą refleksję: „tę parę butów, która bezużytecznie stoi w twojej szafie, kradniesz nędzarzowi”. Musi nas poruszać to, że są na świecie ludzie żyjący w skrajnej nędzy, a to prowokuje człowieka do zastanowienia się, czy sam nie ma i nie konsumuje zbyt wiele, bo może jego nadmiar przypadłby w udziale jakiemuś przymierającemu głodem. Człowiek prawdziwie wierzący ma wszystko u Boga (u-bogi) i dlatego nie boi się podzielić nawet ostatnią kromką chleba, bo ufa Opatrzności Bożej.

I jak już siostra zakonna osiągnie niezależność od rzeczy materialnych to jest wtedy osiągnięty ślub ubóstwa, tak?

Nie. Poza tą sferą rozciąga się niemała dziedzina ubóstwa duchowego, wewnętrznego…

A co to takiego?

Brak zbytniej troski o siebie, o swoją opinię, nie stawianie się wyżej Boga, nie traktowanie ludzi, jak swojej własności…

Ależ, siostro! Przecież w życiu trzeba się zrealizować!

Tak, to jest takie modne dziś hasło. Ale kto się lepiej zrealizował w historii świata, jeśli nie ludzie święci?

Czyli człowiek w klasztorze nie może się kształcić, pracować twórczo, nie może rozwijać swoich zdolności!? To straszne!

Oczywiście, że może i nawet powinien, ponieważ otrzymał je od Boga…

No, właśnie…

Chodzi jednak o to, aby oderwać się od myśli, że umrę, jeśli tego nie będzie. A jest to możliwe tylko wtedy, gdy swoje talenty i możliwości będę widzieć w perspektywie daru od Boga i potrzeby dzielenia się tym darem z innymi. One muszą być na usługach wspólnoty, a nie pozostawać moją własnością. Jeśli chcę za wszelką cenę zrobić karierę czy zabłysnąć, to jeszcze nie dojrzałam do rozwijania talentów. Muszę żyć świadomością, że każdy mój oddech należy do Boga, i jak oddech może mi On w każdej chwili zatrzymać, tak i talentom nie musi dać się rozwijać, jeśli nie będzie to dla mego wiecznego dobra. Poza tym mogę mieć inne talenty, które Bóg widzi i On właśnie te ukryte rozwija. Jeśli natomiast uważam, że sama sobie wszystko zawdzięczam, to są wtedy humory, niezadowolenia, szukanie winnych wokoło siebie, obrażanie się, niecierpliwość i ten charakterystyczny zwrot: «Chyba mi się coś od życia należy!?» Wielka niedojrzałość.

Siostro, ale tak zrezygnować ze wszystkiego? Przecież to przepaść, która przeraża! Człowiek jest związany z samym sobą!

Chodzi o to, aby nie być „pełnym siebie”. Żeby wszystko oddać, nastawić się na dawanie. Bł Jan Paweł II powiedział, że człowiek nie może się zrealizować inaczej, jak tylko przez bezinteresowny dar z siebie samego. I to jest właściwy kierunek wolności, to jest świeże powietrze ubóstwa – nie wyrzeczenie, ale taka głęboka samorealizacja w Bogu. Oczywiście człowiek jest słaby i nie wszystko musi mu się udać od razu. Ale – jak powiedziałam – to jest właściwy kierunek.

To siostra nawet nie dba o dobrą opinię o sobie?

Nie dbam. Moja godność jest u Boga. Staram się czynić dobro i nim obdarowywać. Jak kto to oceni, to jego sprawa. Mnie interesuje, co sądzi o tym Bóg. Ludzie i tak ciągle będą ci przypisywać inne motywacje niż te, które tobą kierują. To bardzo śmieszne, jak ludzie podejrzewając innych o złe motywacje, o jakieś ciemne sprawy, zdradzają nieświadomie swoje własne motywacje. Bo gdyby sami nie mieli złej i podejrzanej motywacji swoich czynów, to nigdy by nie zarzucili innym, że oni mają taką motywację, bo skąd by wiedzieli, że taka motywacja w ogóle jest możliwa.

To w takim razie dziedzina ubóstwa duchowego jest bardzo rozległa!

Tak, a to i tak naprawdę tylko ogólny szkic. W tej dziedzinie jest wielkie pole do pracy nad sobą. Ale potem się jest jak św. Maksymilian, który obracał ogromnymi finansami dla Bożej chwały, a sam chodził w połatanym habicie i bardzo sfatygowanych butach, tak bardzo zapominał o sobie… Wszystko dla Niepokalanej… a więc także dla zbawienia bliźnich.

Rzeczywiście, to piękny ideał. To, co można z tego wziąć dla mojego życia, muszę starać się realizować i oderwać się od tych różnych namiastek szczęścia. „Radość, że można mieć niewiele rzeczy…” Ale, ale… czas  pędzi… Musze już biec na wykłady… Siostro, możemy spotkać się jeszcze raz?

Oczywiście, jeśli chcesz…

Jasne, mam jeszcze bardzo dużo pytań. Może być za tydzień?

Świetnie. Za tydzień. Szczęść Boże!

Szczęść Boże, siostro!

Rozmowy z Elą – cz. III

Niech mi siostra powie, czy trudno jest złożyć ślub czystości?

I trudno, i łatwo…

Co to znaczy?

Jeśli człowiek uświadomi sobie, choć w niewielkiej części, jak wielka jest miłość Boga, miłość Jezusa do niego, to odpowiedzieć na tę miłość staje się normalną koniecznością serca. Wtedy nie dłuży się Msza święta, nie nudzą modlitwy w kaplicy… – jest się z Tym, którego się kocha, któremu chce się odpłacać miłością i którego chce się kochać ciągle jeszcze więcej.

Ale mi nie o to chodzi! Chodzi mi o ciało… Rozumie siostra?!

Rozumiem. Wiara uczy nas, że duch ma panować nad ciałem. I dlatego powiedziałam, że i łatwo, i trudno. Ludzie mają najrozmaitsze temperamenty i życiowe przejścia. Niektóre typy psychofizycznego ukształtowania bardziej dają o sobie znać w tej dziedzinie, inne –  mniej. Ale wiara musi tu mieć zasadniczy głos.

Ja myślałam, że ślub czystości to po prostu zobowiązanie się sióstr, że nie będą zawierać małżeństwa…

No, niestety, to grubo za mało. Czystość kojarzy się z czymś pięknym: czysta woda, czyste powietrze, czyste ubranie… Zatem nie może to być tylko negacja: nie będę zawierała małżeństwa, czy nie będę współżyła seksualnie z nikim. Nie darmo się mówi o czystej intencji. W życiu zakonnym każdy musi się starać, aby wszystko było czyste; od intencji, poprzez myśli, słowa aż do czynów.

To chyba bardzo trudne… A nie marzyła siostra o domu, rodzinie, dzieciach?

Myślałam o tym; każdy może mieć momenty, kiedy wraca myślą do decyzji i zastanawia się, co by było, gdyby wybrał inną drogę. Ale wtedy z pomocą przychodzi mi świadomość tego, Kogo wybrałam. On jest w stanie zaspokoić wszystkie moje pragnienia.

A popęd seksualny, seks czy pragnienie, by ktoś nas kochał…?

Zauważ, że to jest pragnienie, by ktoś nas kochał, a nie pragnienie, aby z kimś współżyć. Wypływa ono z tego, że człowiek pragnie być szczęśliwy. Takie pragnienie wlał w serce człowieka Bóg. To tylko złe uformowanie lub brak uformowania duchowego podpowiada ludziom, że seks, że współżycie płciowe, to jest pełnia szczęścia. Być kochanym, być szczęśliwym, to chyba dużo, dużo więcej…

No tak… Ale to się pewnie trzeba umartwiać! Niech mi siostra powie, jakie umartwienia trzeba podjąć, żeby sobie pomóc w tej dziedzinie?

Elu kochana! To naprawdę nie jest takie straszne. Powiem ci, jak pięknie i krótko wyjaśnił to ks. Jan Twardowski w jednym ze swoich wierszy. Modli się w nim tak:

 

„Boże, daj nam czystość,

co nie jest ascezą,

tylko miłością,

tak jak życie całe…”

 

Rzeczywiście, krótko i pięknie… Ja bardzo lubię poezję ks. Twardowskiego.

Więc sobie to przemódl i rozważ. I pomyśl, czy dziewczyna, która ma chłopaka albo kochająca żona musi stosować ascezę, aby myśleć o tym, kogo kocha? Czy będzie się zmuszać, aby pozostać wierną tej osobie?

No nie. Chyba nie…

No właśnie. Podobnie i tu. Staram się myśleć o Tym, komu ofiarowałam swoje życie i spełniać Jego pragnienia. A zatem asceza polega przede wszystkim na rozwoju miłości. Kiedy się kogoś kocha, to się o nim myśli, mówi prawie ciągle, to się za niego modli, o niego troszczy, spełnia się jego prośby, czasem nawet marzenia czy często przeczuwa się, czego on by pragnął i to się realizuje. Sprawy kochanej osoby są wtedy moimi sprawami. Zupełnie podobnie przedstawia się to w życiu siostry zakonnej w jej relacji z Chrystusem. Dlatego byli i są teologowie, którzy ślub czystości chcieli nazwać ślubem miłości, aby bardziej wskazać  na jego istotę.

Niech sobie siostra nie żartuje – naprawdę nie trzeba do zachowania tego ślubu wielkich umartwień? W starych książkach religijnych jest tyle na temat ograniczeń ascetycznych w tej dziedzinie…

Trzeba ascezy, ale – zrozum – musi ona wynikać z wewnętrznego ukierunkowania moich pragnień. Chodzi o to, żeby nie było: «nie zrobię tego, bo to zakazali albo zaszkodzi mojej czystości». Trzeba zmienić myślenie. Pytam się siebie: «czy to, co chcę zrobić, będzie się podobać Temu, kogo kocham, kogo wybrałam. Czy będzie świadczyło o tym, że On jest na pierwszym miejscu w moim życiu?»

Ależ, siostro! Takie myślenie to mogą stosować i ci, którzy żyją w małżeństwie!

Oczywiście! Bo chrześcijanie żyjący w małżeństwie też są zobowiązani do czystości.

Rewelacja! Pierwsze słyszę…!

Tak, kochana. Pierwsze słyszysz, bo niektórzy ludzie robią wszystko, żeby o tym nie wiedzieć. Ale tak jest. Rzecz jasna czystość w małżeństwie będzie się inaczej realizować niż w klasztorze, ale jest konieczna. Wierność w intencjach, myślach, w słowach i czynach. I oczywiście – rezygnacja z używania drugiego człowieka jako przedmiotu mojej przyjemności. To w skrócie czystość obowiązująca w małżeństwie.

Powiedziała siostra, że potrzeba jednak ascezy. Chciałabym się dowiedzieć, co sprzyja czystości… wie siostra, teraz tak trudno funkcjonować wśród tych obrazów erotyki i seksualności atakujących człowieka z każdej strony…

Nie lubię rozwlekłych dociekań, więc powiem ci krótko o tym, co mi pomaga. Oprócz tego, co powiedziałam wcześniej o ukierunkowaniu pragnień, to na pierwszym miejscu musi być modlitwa, a potem opanowanie. Moja reguła jest taka: nie pozwalać zmysłom na żadne nadmiary. Zastosuj to do wszystkich zmysłów po kolei: wzroku, słuchu, smaku, dotyku i powonienia, a znajdziesz właściwy kierunek. A więc na przykład: przesyt w oglądaniu, szczególnie obrazów nie kierujących myśli ku Bogu, przesyt słuchania np. nie budującej mnie ciężkiej, hałaśliwej muzyki, „nadoglądactwo” szczególnie bezmyślne telewizji, przejadanie się i dogadzanie smakowi, upodobanie nadmierne w zapachach i przerosty w używaniu dezodorantów i perfum itd. Bo kiedy sobie powiesz, że wszystko ci wolno i nic ci nie zaszkodzi, to na pewno wejdziesz na śliską drogę. Ale musisz też pamiętać, że realizuje się to z tym uzasadnieniem: «robię to dlatego, że chcę pozostać czysta dla tej osoby, którą kocham». W klasztorze to będzie Jezus, w życiu świeckim – obecny czy przyszły małżonek. Nie dlatego to podejmuję, że np. walka z obżarstwem czy „nadoglądactwem” telewizji czy gazet porno jest wymienione w spisie rzeczy zakazanych w podręczniku ascetycznym. Musi tu być głębokie uzasadnienie, bo inaczej nie ma co podejmować walki.

Siostro, jak to spamiętać, jak na to wszystko naraz uważać? To jest chyba niemożliwe!

Tę dziedzinę opanowania można by chyba nazwać higieną ducha. Teraz wszystko ma być ekologiczne. Dlaczego nie zatroszczyć się o ekologię tego małego świata, który jest najbliżej nas, czyli własnego wnętrza? Jeśli widzę, że coś mi szkodzi duchowo, to z tego rezygnuję. Proste. Oczywiście trzeba być czujnym, nie zagłuszać sumienia, mieć wielką wiarę, mieć odwagę przyznać się przed Bogiem i samym sobą, że rzeczywiście to czy tamto nie jest dobre dla mnie. Potrzeba też takiego uważania spraw wiary i życia duchowego za sprawy ważne, istotne, bo gdy będziemy je traktować z przymrużeniem oka, to wtedy nie będzie nam zależało na zmianie tego, co złe. Czasem warto zapytać siebie, co mi przyjdzie z tego, co akurat robię, jaki to będzie pożytek, także w sensie duchowym. Jeśli jedynie szkoda, a uzasadnieniem jest tylko przyjemność, to po prostu zrezygnować.

Myślę, że to jednak trudne…

Kiedyś, gdy rozmawiałam na ten temat, ktoś zapytał mnie o pewne swoje upodobanie: «A co w tym złego?». Myślę, że warto pytać inaczej: «A co w tym dobrego, Bożego, świętego, rozwijającego?» I dopiero wtedy decydować, czy to podejmować. Życie chrześcijańskie raczej, a życie zakonne już na pewno, nie jest drogą minimalizmu duchowego!

A nie spotkała się siostra z wyśmiewaniem, z komentarzami na ulicy czy…?

Oczywiście, że się spotkałam. Kiedyś ktoś, wprawdzie nieco podpity, zapytał mnie: „Nie rozumiem, jak można kochać nie dotykając”. Na to odpowiedziałam: «Trzeba spróbować, to wtedy się zrozumie». Bo rzeczywiście, ktoś kto nie ma tej wewnętrznej duchowej intuicji, jakiegoś głębszego zrozumienia życia ludzkiego i Ewangelii i nie próbuje tak żyć, to nigdy nie zrozumie głębszej miłości poza seksem. Często ludzie nie tylko sami są temu winni do końca. Kto im to w czasie ich dorastania mówił? Są całe sztaby ludzi, które pracują, aby rozbudzać wszelkie apetyty, najgorsze instynkty, bo wtedy mogą sprzedać to, czego produkcją się zajmują, od czekoladek i alkoholu, aż do czasopism pornograficznych, środków pobudzających seksualnie i antykoncepcji. A biedny człowiek nie rozumie, że jest sterowany. Myśli, że jest wolny i że sam wybiera. A trzeba pamiętać, że «chce mi się czegoś» to nie to samo co «chcę coś i to wybieram». A potem zostaje już człowiekowi tylko stałe myślenie o zaspokojeniu seksualnym, i to coraz bardziej wymyślnymi metodami, i stąd pytanie tego człowieka na ulicy, które świadczy, że nie rozumie się już normalnego sposobu życia, w którym to ja wybieram to, co robię, a nie moje żądze rządzą mną i wybierają za mnie. Wielu rzeczy wcale nie muszę robić, tylko zostałem tak zmanipulowany, żebym myślał, że muszę, bo inaczej nie będę żył. Tak samo jest z konsumizmem w każdej innej dziedzinie życia.

Wracając do życia konsekrowanego… Jak siostry realizują się jako kobiety? Przecież macierzyństwo jest głęboko wpisane w kobiecą naturę…

Istnieje coś takiego, jak macierzyństwo duchowe – troska o najwyższe dobro spotkanego człowieka, uczenie go drogi zbawienia. Jak mówił św. Paweł: „oto, moje dzieci, ponownie w bólach was rodzę”. Jest ono mało dowartościowane i często nie rozumiane albo źle rozumiane, a przecież jest niezwykle piękne. Czasem ludzie sami odkrywają: ten człowiek pomaga mi w drodze do Boga! I korzystają z pomocy. Rozwija się to jednak tylko na płaszczyźnie głębokiej wiary, stąd ludzie o wierze tradycyjnej czasem po prostu nie odbierają na tych falach: mogą coś przeczuwać, ale nie rozumieją.

I to siostrze wystarczy?

Tak. Kiedy widzę Chrystusa w drugim człowieku, szczególnie chorym, smutnym, przygnębionym, zagubionym – to mogę świadczyć miłość samemu Chrystusowi, świadcząc ją spotkanemu człowiekowi i pomagając bliźniemu utwierdzić się w wierze, że Bóg go kocha. A to początek pięknego życia.

Bardzo dużo nowych rzeczy się dziś dowiedziałam od siostry. Niech siostra patrzy – policzki mnie aż pieką z przejęcia. Muszę to przemyśleć głębiej. Jak jednak daleko powszechne myślenie i przeciętna mentalność odeszły od takiego rozumienia czystości… Oczywiście spotkamy się jeszcze raz, siostro? Mam jeszcze dużo do zapytania… A odpowiedzi są bogate i treściwe, więc nie da się tego przyswoić od razu…

Dobrze, Elu. Możemy się znów spotkać za tydzień. Odpowiada?

Jasne, że odpowiada. Szczęść Boże! Dziękuję!

Ja też ci dziękuję. Szczęść Boże!