Rozmowy z Elą – cz. VI

Szczęść Boże, Elu! Jak udała się sesja?

Szczęść Boże! Już po wszystkim. Bardzo się bałam, ale udało się. Niczego nie zawaliłam.

To świetnie, gratuluje! A my nie dotknęłyśmy jeszcze trzeciego ślubu zakonnego. Czyżbyś bała się o niego pytać, czy po prostu wszystko o nim wiesz?

O nie! Właśnie niewiele rozumiem. Może trochę jest i tak, jak siostra powiedziała, że nieco boję się o niego pytać… Bo jak można poddać swoją wolę i rozum drugiemu człowiekowi?

A wiesz, komu najłatwiej nauczyć się w klasztorze posłuszeństwa?

Pewnie takim potulnym, nie mającym swojego zdania…

Nie zawsze. Natomiast bardzo ułatwia praktykowanie posłuszeństwa głęboka wiara. Takie zawierzenie Bogu, że On wie, co robi. Wszystko, co w moim życiu się wydarza jest z miłującej ręki Boga, choć może jest czasem bolesne.

Czy istnieje może kolejna zwrotka wiersza ks. Twardowskiego o posłuszeństwie?

Rzeczywiście, jest:

 

„Boże, daj nam posłuszeństwo, co nie jest przymusem,

ale spokojem gwiazd, co też nie wiedzą,

czemu nad nami chodzą wciąż po ciemku.”

 

Mało tu słów, ale dużo głębokiej treści. A co może człowieka dobrze przygotować do zakonnego posłuszeństwa? Czy coś pomaga? Jak się wewnętrznie kształtować?

Poza łaską Bożą, która jest pierwsza i najważniejsza, myślę, że świetnie przygotowuje dobra, mądra i kochająca się rodzina, w jakiej młody człowiek się wychowuje.

Niesamowite! Do posłuszeństwa?!

Tak. Zobacz, Elu. Dziecko, gdy jest malutkie, nie zna świata ani życia. Musi ufać, że jeśli rodzice mówią „zrób to czy zrób tamto” albo „nie rób tego”, to wiedzą dobrze, co dziecku wychodzi na dobre. Rodzice wiedzą, co służy dobru ich dziecka, i dziecko to wyczuwa. Podobnie wzrastając, gdy człowiek wie, że rodzice go mądrze i odpowiedzialnie kochają, to choć zyskuje coraz większą samodzielność, będzie pytał o radę, słuchał wskazówek. Często, gdy nie posłucha rodziców, to potem się sam przekonuje, że to nieposłuszeństwo się „nie opłacało”, bo nie wyszło mu na dobre, bo na nim stracił, jak ten młodszy syn w przypowieści Jezusa o miłosiernym ojcu.

I podobnie jest z posłuszeństwem zakonnym?

Tak. Człowiek musi rozumieć, że Bóg lepiej wie, co dla niego jest dobre, a co nie. Nawet dając cierpienie, trudności, chce człowieka wychować, coś w nim przełamać, co burzy w nim miłość do Boga i podobieństwo do dziecka Bożego.

To w takim razie tak powinien żyć każdy chrześcijanin! Przyjmując cierpienie i trudne doświadczenia w duchu posłuszeństwa Bogu, aby nie wypaść z orbity Bożej woli i miłości!… A u zakonników i sióstr jest tu jeszcze coś więcej?

Tak. W zakonie tę wolę Bożą przekazuje także przełożony, nie tylko wydarzenia. To pośrednictwo człowieka może być trudne, szczególnie dla „wyzwolonego” człowieka naszych czasów. Dopóki się człowiek nie nauczy i nie doświadczy, że jego własna wola może go zaprowadzić na manowce, ciągle będzie chciał decydować sam, będzie się chciał wymknąć posłuszeństwu czyjejś władzy nad sobą. Będzie uważał, że sam jest na tyle mądry, by dać sobie radę i że on najlepiej wie.

Ale teraz to już siostra nie powie, że wszystkich chrześcijan obowiązuje posłuszeństwo!!!

Właśnie, że powiem!

Ale komu mają być posłuszni?!

Najpierw Bogu i Jego prawu. Potem sobie wzajemnie. W kościele – papieżowi. W diecezji – biskupowi. W parafii – proboszczowi. W grupie religijnej – odpowiedzialnemu za grupę. Władzy – jeśli nie zmusza do grzechu i wyparcia się wiary. W małżeństwie – mąż żonie, a żona mężowi. W rodzinie – dzieci rodzicom, a rodzice dzieciom, itd.

Ojej! A jeśli polecenia są sprzeczne ze sobą wzajemnie?

Chodzi tu, w relacjach międzyludzkich, o posłuszeństwo polegające też na ograniczeniu swojego egoizmu na rzecz promocji drugiego człowieka. Żeby nie panoszyć się ze swoim „ja”, wyrzec się swoich własnych wygórowanych pragnień i interesów sprzecznych z dobrem ogółu czy drugiego człowieka dla wspólnego dobra. Tak właśnie jest w kochającej się rodzinie.

Na przykład?

Na przykład tata mówi do dzieci: „Słuchajcie, musimy dziś po południu być cicho, bo mama się źle czuje i położyła się. Nie budźmy jej”. Albo mama mówi: „Dzieci, dziś tata miał trudne sprawy w pracy i potrzebuje odpoczynku. Bądźcie grzeczniejsze niż zwykle”. Mąż może z miłości do żony i dzieci wyrzec się swoich zainteresowań, swego osobistego wolnego czasu, aby zapewnić rodzinie utrzymanie i poświęcić czas najbliższym. Żona w posłuszeństwie z miłości, rezygnuje z niekoniecznych ploteczek i kontaktów z przyjaciółkami, aby poświęcić czas mężowi i dzieciom.

Ale to wydaje się być takie naturalne! Przecież ci ludzie w rodzinie się wzajemnie kochają!

Tak. Świetnie, kiedy tak jest. To jest taki podstawowy poziom posłuszeństwa. Głębszą rzeczą jest właśnie zawierzenie Bogu, wiedząc, że prowadzi nas dobrze, choć nie znamy szczegółów, konkretów, że często nie rozumiemy dokąd wydarzenia zmierzają, że czasem pojawia się cierpienie.

No, a posłuszeństwo władzy zakonnej?

Ono się przecież mieści w tym planie Bożym wobec nas. Wierzymy, że Bóg postawił na naszej drodze takich właśnie ludzi, jacy są nam potrzebni do zdobycia świętości. Jezus natomiast powiedział: „Kto was słucha, mnie słucha, a kto wami gardzi – Mną gardzi”. Posłuszeństwo takie jest byciem do dyspozycji Kościoła. Osoba konsekrowana bierze na siebie zobowiązanie do codziennego poszukiwania i pełnienia woli Bożej, którą rozpoznaje w świetle Ewangelii, prawa zakonnego i poleceń przełożonych.

Mimo tych wyjaśnień posłuszeństwo zakonne pozostaje dla mnie trudno zrozumiałe i jakby niedostępne…

Musisz pamiętać, Elu, że żyjemy w świecie, gdzie swoboda i idea „róbta co chceta” rozpanoszyły się potężnie, stąd wszystkim trudniej przychodzi przyjąć ślub posłuszeństwa i nim żyć.

A co pomaga uczyć się posłuszeństwa?

Już wspomniałam o dobrej, kochającej się rodzinie, gdzie rodzice przez swoją miłującą troskę o dzieci uczą je, że warto zaufać temu, kto więcej wie, ma więcej doświadczenia i je kocha, bo to jest dla nich dobre. Ale patrząc wyżej, posłuszeństwo przyjąć i wypełnić w klasztorze pomaga miłość do Chrystusa. Jeśli wierzę, że On realnie nas odkupił przez swoją śmierć na krzyżu i przez zmartwychwstanie, to uczę się, że każde wydarzenie w moim życiu jest wezwaniem do wzięcia krzyża i pójścia za Nim. Bo wtedy mogę przez moje posłuszeństwo pomagać Mu w odkupieniu świata, wyrywania go z otchłani grzechu, które – paradoksalnie – dokonuje się cały czas. Widzisz, chyba, ile jest ciągle duchowej biedy na świecie…

No to na przykład, jeśli siostra czegoś potrzebuje, to idzie siostra do przełożonej, żeby dała…

Nie. Idę do przełożonej poprosić o pozwolenie otrzymania tej czy innej rzeczy.

Nawet, jeśli jest to coś koniecznego i niezbędnego? A nie ma siostra wewnętrznych oporów?

Jako człowiek – mogę mieć. Ale jako osoba konsekrowana muszę je pokonywać i zmieniać swoje myślenie. Zawsze przedtem uświadamiam sobie, że pozwolenia mogę nie otrzymać i ustawiam się do tego od razu z wiarą tzn. przyjmuję do wiadomości i świadomości, że widocznie Bóg uważa tę sprawę za niepotrzebną albo wręcz szkodliwą dla mnie i stąd nie pozwala mi na to. Zawsze przy delikatnym sumieniu można doszukać się w sytuacjach, jakie nas spotykają, pedagogicznego działania Jezusa, który wychowuje nas do głębokiej wiary. Zresztą Jemu bardziej zależy na ukróceniu naszej wrodzonej ludzkiej pychy niż na przedmiotach czy zaspokajaniu naszych nawet najwznioślejszych zachcianek.

A gdyby zdarzyła się przełożona złośliwa, która dla własnego „widzimisię” zabroniłaby czegoś lub nie dała jakiejś koniecznej rzeczy?

Wszystko, co wcześniej powiedziałam obowiązuje nadal. Ja odpowiadam przed Bogiem za moje posłuszeństwo, ona – za swoją złośliwość.

To jest, siostro, trudne do zrozumienia!!!

Na pewno nie jest łatwe, ale są przykłady świętych, którzy wzrastali w trudnych warunkach posłuszeństwa, np. taki św. Jan od Krzyża czy św. Teresa z Lisieux. Przecież św. Jana jego właśni przełożeni i współbracia uwięzili za karę. I być może gdyby nie to, świat nie ujrzałby jego mistycznych dzieł. I być może, gdyby nie to, i on sam nie osiągnąłby świętości. I co więcej, on wyszedł z więzienia nie czując nienawiści do nich. Jakiekolwiek byłyby moje warunki i sytuacje życiowe, są one daleko prostsze od sytuacji św. Jana, a już daleko łatwiejsze od sytuacji Chrystusa w czasie męki. Muszę uwierzyć, że Bóg prowadząc mnie taką drogą, jaką mnie prowadzi, ma w tym swój głęboki i mądry cel.

A gdyby posłuszeństwo wymagało utraty zdrowia lub życia?

W konsekracji zakonnej, czyli w ślubach, oddaję całą siebie Bogu – duszę i ciało. Już nic nie należy do mnie, ale do Pana Boga. Dlatego trudno domagać się teraz czegoś dla siebie. To już jest oddane. Nawet dziecięca przymówka, którą wielu pamięta jeszcze z dzieciństwa, ze szkoły czy z podwórka: „Kto oddaje i zabiera, ten się w piekle poniewiera”, obrazuje nieco ten klimat szlachetności daru. Nie dość, że w piekle, to jeszcze się poniewiera… Nawet po ludzku mówiąc, nie wypada tego, co się wcześniej oddało Bogu, później w ciągu życia odbierać, ukradkiem wykradać, wyciągać jakby z ołtarza, na którym podpisywałyśmy nasze zobowiązanie do wierności Bogu. Stąd podziwiam męczenników, którzy trwają przy słowie danym Bogu bez względu na konsekwencje dla zdrowia i życia.

Czy siostra liczy się z swoim życiu z taką możliwością bycia męczennikiem…?

Tak, muszę się liczyć, choć oceniając swoje siły według własnego spojrzenia wydaje mi się, że taka perspektywa mnie przerasta. Ale doświadczeni ludzie mówią, że Pan Bóg daje siły w odpowiednim czasie, gdy wymaga odpowiedniego świadectwa. W chrześcijaństwo jest wpisane męczeństwo, bo Chrystus przez mękę zbawia świat. Nie musi to być zawsze męczeństwo krwi, jest to czasem męczeństwo bardzo ukryte.

Wie siostra, to bardzo dla mnie twórcza i inspirująca rozmowa. Ale kończy mi się czas. Dziękuję siostrze, za to że poświęciła mi tyle swojej uwagi, no i czasu. Aż mi trudno uwierzyć, że za tydzień już sie nie spotkamy… Ale, siostro, jak będę miała jeszcze różne pytania, to mogę siostrę poprosić o wyjaśnienia?

Oczywiście, Elu. Jeśli tylko będę potrafiła ich udzielić… Wtedy znów możemy się spotkać.

W takim razie do kolejnego spotkania, siostro. W razie czego będę dzwonić. Jeszcze raz dzięki.

Ja też dziękuję Ci, Elu. Za taką odwagę stawiania pytań, za zainteresowanie i uwagę, z jaką słuchałaś moich wyjaśnień. Mam nadzieję, że te przemyślenia pomogą Ci w życiu. Niech Ci Pan Bóg da wszystko, co jest Ci potrzebne do duchowego wzrastania i do zdobycia świętości.

O, jakie piękne życzenia. Dzięki, siostro, i za nie! Szczęść Boże!

Z Bogiem!