Wywiad z siostrą Marianną

Szczęść Boże! Jakie jest Siostry imię zakonne? Czy imię wybrała Siostra czy zostało nadane przez Matkę Generalną? Czy może Siostra podać jedną cechę swojej patronki/patrona – tę, która jest szczególnie ważna dla Siostry?

Nazywam się siostra Marianna. O imię to, jak każda siostra w naszym Zgromadzeniu, miałam prawo zapytać ówczesną Matkę Generalną, była nią wtedy siostra Zofia. Matka widocznie uznała, że takie imię jest właściwe i zgodziła się, abym mogła je nosić w naszej wspólnocie. Tak naprawdę, to pragnęłam przyjąć imię Anna, ale była w Zgromadzeniu wtedy s. Anna, bardzo zacna staruszka, która pamiętała jeszcze Ojca Założyciela. Podobało mi się to, że Anna była niejako ukryta za Maryją. Dlatego pomyślałam, że jeśli mogłabym połączyć duchowość Maryi i Anny to wyszłoby imię Marianna. W duchowości Maryi podoba mi się Jej cichość, trudno przytoczyć Jej słowa, bo jest ich niewiele. Najważniejsze to TAK i Magnificat. Czyli poświęcić życie Bogu, aby Go uwielbiać. Dodatkowo moja ukochana babcia, która wtedy już nie żyła, miała na imię Marianna, i właśnie – dziwne – ona była też bardzo skromną, cichą, niejako ukrytą osobą.

Ile miała Siostra lat, gdy podjęła decyzję o wstąpieniu do Zgromadzenia? Dlaczego postanowiła Siostra zostać loretanką? Jak długo jest Siostra w Zgromadzeniu?

Do Zgromadzenia wstąpiłam mając 26 lat, ukończoną matematykę na Uniwersytecie Warszawskim oraz będąc po doświadczeniu dwuletniego uczenia matematyki w liceum ogólnokształcącym. Dlaczego wstąpiłam? Myślę, że my sami możemy pokazać jedynie bardzo powierzchniowe powody, motywy, przyczyny. Nie jesteśmy bowiem w stanie określić i objąć umysłem Wielkich Planów Boga z pozycji robaczka żyjącego na ziemi i mającego – bądź co bądź – jednak zawężony horyzont widzenia. Spotkanie z Bogiem, poszukiwanie Go w moim życiu i przekonanie, które było z pewnością łaską, że poza Chrystusem nie będę szczęśliwa i tyle. Towarzyszyły temu różne mniejsze czy większe znaki i wydarzenia zewnętrzne, ale one nie są, w moim przekonaniu, najważniejsze. W Zgromadzeniu jestem 27 lat, w tym roku (2017) przeżywam jubileusz 25-ciu lat od mojej pierwszej profesji zakonnej.

dalszy ciąg rozmowy

Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Loretańskiej to zakon kontemplacyjno-czynny. Założyciel Zgromadzenia jako najważniejsze zadanie wskazał siostrom drogę zjednoczenia z Jezusem i naśladowania Jego Matki Maryi. Co oznacza dla Siostry ta droga? W czym przejawia się zjednoczenie z Jezusem?

Zjednoczenie z Jezusem to – w przeróżnych formach – dążenie do bycia w jedności z myślami, uczuciami i czynami Jezusa w moim życiu. To coś, co kiedyś – może górnolotnie – nazywało się naśladowaniem Jezusa. Jest to zadanie na całe życie, bo wciąż spotykam nowych ludzi i nowe sytuacje, dla których muszę szukać w Ewangelii rozjaśnienia i podpowiedzi, jak powinnam je przeżywać, żeby być choć trochę podobna do Chrystusa. Oczywiście, Jezus pomaga, szczególnie poproszony o interwencję, kiedy pragniemy być jak On. I to jest miejsce dla szczerej, gorliwej i bardzo prawdziwej – a nie mechanicznej – modlitwy. Modlitwy pragnienia. Czy ja naprawdę chcę być podobna do Jezusa, czy całym sercem chcę? Bo na nic przesiadywanie w kaplicy czy chodzenie cały dzień z różańcem i potem opisywanie może jeszcze swoich stanów mistycznych, jeśli najbliżsi wokół nie mogą z tobą wytrzymać! I tutaj też dobrze widać rolę Maryi, która po pierwsze wie, co się Jezusowi podoba, więc to właśnie będzie nam podpowiadać, a po drugie jest wzorem szukania i rozpoznawania woli Bożej w życiu.

 

Kolejnym zadaniem Zgromadzenia i każdej siostry jest służba ludziom? Z czego to zadanie wynika i jakie konsekwencje według Siostry niesie jego podjęcie w życiu? Czym obecnie zajmuje się Siostra?

Jest rzeczą normalną dla każdego prawego człowieka, a tym bardziej dla chrześcijanina, iż doświadczając, że Ktoś czy coś daje szczęście, to po prostu pragnie dzielić się tym, by i inni byli szczęśliwi. Stąd służba ludziom – po pierwsze w sensie pokazania im Jezusa jako sensu życia i źródła szczęścia dla człowieka, a po drugie – realizowana jako pomoc w ich trudnościach i wdrażanie w życie chrześcijańskiej miłości bliźniego.

 

Ja obecnie pracuję w naszym Wydawnictwie Mimep-Docete w Pessano w Italii pod Mediolanem, ufając, że świadectwo naszego życia, w tym – innym od naszego polskiego – świecie (już bardzo mocno przenikniętym zeświecczeniem), może obudzić jakieś, choć małe, pragnienie życia ewangelicznego, pogłębienia wiary czy zbliżenia się do Jezusa.

 

Głównym zadaniem Zgromadzenia jest apostolstwo Słowa. Siostry zajmują się też działalnością charytatywno-opiekuńczą. Szerzą też kult Matki Słowa Wcielonego i są kustoszkami Sanktuarium Matki Bożej Loretańskiej w Loretto koło Wyszkowa. Co roku we wrześniu organizują siostry uroczystość odpustową, która ściąga do Loretto tysiące pielgrzymów. Do prowadzenia tak szerokiej działalności potrzebne są nie tylko chęci, ale przede wszystkim pomoc Boża i profesjonalizm. Jak siostry zdobywają przygotowanie do prowadzenia tak szerokiej gamy dzieł?

Jest jakąś prawdą, że miłość chrześcijańska, głęboka i prawdziwa, zawsze dobrze pokaże, co trzeba robić. Zatem w zakresie świadczenia miłości drugiemu człowiekowi myślę, że świetnie wystarcza praca nad swoim chrześcijaństwem i to, o czym wcześniej mówiłam, dążenie do ucieleśniania życia Jezusa we własnym życiu. Oczywiście pielęgniarki czy katechetki muszą mieć też konkretne przygotowanie, i siostry są wysyłane na różne szkolenia. Choć jeszcze raz podkreślam – szkolenie nie wystarczy, jeśli nie ma prostego spojrzenia z dobrocią na człowieka, rozpoznania jego sytuacji, zapomnienia o sobie i usilnego pytania się Boga, co mogę temu drugiemu człowiekowi pomóc. Kosztem siebie, swojego czasu, swojej wygody, swojego odpoczynku.

 

W zakresie apostołowania Słowem drukowanym, a szerzej mówiąc za pomocą mediów, sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Apostołka Słowa nie widzi od razu efektu swojej troski o wysłanie Słowa Bożego do ludzi. To może zniechęcać. Kiedyś wiedzę dotyczącą typografii siostry przekazywały sobie wzajemnie w dużej części z pokolenia na pokolenie. Obecnie, przy galopującym wręcz rozwoju mediów, łatwo można trochę zostać w tyle. Poza tym kursy te są dużo bardziej kosztowne niż inne szkolenia. Mimo wszystko staramy się doszkalać wszelkimi możliwymi sposobami. Dużo też daje nabywanie doświadczenia poprzez wieloletnie wykonywanie danej pracy wydawniczej.

 

Może nam Siostra powiedzieć, jaka była Siostry „ścieżka kariery” w Zgromadzeniu? – przepraszam za określenie, ale właśnie tak współczesny człowiek określa przebieg swojej drogi zawodowej.

Rzeczywiście nie robię kariery i nie po to przyszłam do Zgromadzenia. Od 1989 do 1990 byłam kandydatką i postulantką.

Od 1990 do 1992 byłam nowicjuszką

Od 1992 do 1997 byłam juniorystką i jednocześnie rozpoczynałam pracę przy składzie i łamaniu książek w Wydawnictwie w Rembertowie

W 1997 roku złożyłam śluby wieczyste i nadal pozostawałam w tej samej pracy w Rembertowie

W 1999 roku zostałam radną generalną Zgromadzenia i pozostałam w obowiązkach w Rembertowie,

Od 2001 roku służyłam jako przełożona domu w Loretto

Od 2005 roku jestem apostołką Słowa w Pessano, zaczynając od wysyłki zamówień do czytelników, a obecnie od 6 lat, przy łamaniu i składzie pozycji wydawniczych.

 

Jak słyszę, życie sióstr w zakonie charakteryzuje się ciągłą zmianą wykonywanych zadań
i miejsca pobytu. Jak sobie Siostra z tym radziła? Czy zgadza się Siostra z wypowiedzią nowicjuszki, którą niedawno usłyszałam: „Nie ma stałego miejsca dla nas na ziemi, bo przecież cały czas w drodze jesteśmy”?

Nie ma sobie z czym radzić. Po prostu, jak się pamięta, że całe nasze życie to pielgrzymka do wieczności, nie jest problemem zmienić miejsce i obowiązek. Co innego, że może być: „to bardziej lubię, a tamto mniej”; albo: „do tego wydaje mi się, że się lepiej nadaję, a do tamtego mniej”. Ale takie rzeczy niweluje posłuszeństwo i łaska, jaką daje Jezus. Czasem w moim życiu jest więcej wędrowania, nawet w ramach jednego obowiązku, a czasem mniej. To nie jest problem. Z natury jestem raczej osobą stałą, domatorką, dlatego zmiany są dla mnie zawsze trochę wysiłkiem, ale jest to do pokonania!

 

Wiem, że jest Siostra w wieku przedemerytalnym, czyli powoli zbliża się siostra do sześćdziesiątki. W dzisiejszym zagonionym świecie czekamy trochę na zasłużoną emeryturę
i tak zwany „święty spokój”. W jaki sposób siostry przeżywają czas na emeryturze?

Czas emerytury siostry zakonnej to jest sprawa bardzo indywidualna. Każda siostra trochę inaczej to przeżywa, bo też mogą być różne sytuacje. Można powiedzieć, że w klasztorze emerytury nie ma, choć nawet przychodzi na konto wspólnoty świadczenie z ZUS-u. Większość sióstr jest na emeryturze bardzo aktywna i to przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze nasze życie jest powołaniem, a nie pracą zawodową, czyli zawsze stoisz przed Bogiem i mówisz: „Panie, co jeszcze mogę zrobić dla Twego Królestwa w świecie?” I to cię inspiruje i popycha do angażowania się w działalność Zgromadzenia, jeśli nie w czynną na zewnątrz, to w tę ukrytą w domu zakonnym przy pracach codziennych, a jak i to nie, to w apostołowanie poprzez modlitwę i cierpienie. To ostatnie może czasem jest i bardziej skuteczne, bo nie jest przyjemne i najczęściej przez nas nie wybierane i nie pożądane. Spowolnienie udziału w apostołowaniu jest spowodowane najczęściej konkretną chorobą.

 

Mówiłyśmy wiele o pracy sióstr i wykonywanych zadaniach, ale wstępuje się do zakonu, aby być bliżej Boga, a w Zgromadzeniu Sióstr Loretanek obowiązuje reguła św. Benedykta, która określa dokładnie przebieg codziennej modlitwy. Jak Siostra godzi zasady reguły ze stałymi obowiązkami?

Reguła św. Benedykta była od początku, jak tylko pierwszy raz się z nią zetknęłam, czymś przepięknym, mądrym i przyjętym z westchnieniem: „ona jest dla mnie”. A dodam, że byłam wtedy studentką, a nie siostrą zakonną. Dla mnie modlitwa i zadania apostolskie to jest jak „wdech i wydech”. Nie da się zrobić wdechu, jak się wcześniej nie wypuści powietrza, i nie da się zrobić wydechu, jeśli się wcześniej nie zaczerpnie powietrza. Dlatego, jeśli brakuje z jakiegoś powodu równowagi w tych dwóch sprawach, to człowieka zatyka, dusi. Pewnie, że są sytuacje ekstremalne, kiedy z jakiegoś powodu prace się skumulują i trzeba gdzieś bardziej przysiąść, ale ratuje nas świadomość i przynaglenie, że szybko trzeba nierównowagę wyrównywać, bo będzie nieszczęście.

 

Nasuwa się też od razu następne pytanie: czy praca przybliża, czy oddala od Boga?

Czy praca przybliża czy oddala od Boga? Odpowiem tak, że jeśli cały czas jest wydech i wdech, jeśli naprawdę szczerze ofiarowuję wszystko Bogu z miłości, jeśli – jak wskazuje Reguła św. Benedykta – we wszystkim szukam Boga, to nie przeszkadza i nie oddala. Myślę, że od Boga może oddalać praca nieuporządkowana, chaotyczna, rzucanie się z jednej sprawy w drugą, co gorsza, według jakichś swoich zachcianek, pożądań, upodobań. Jeśli jest to praca a priori ustawiona jako wykonywana dla chwały Bożej, a każdego dnia rano przecież o to się modlę, to nie ma prawa oddalać od Boga. Inna sprawa, kiedy człowiek jest rzeczywiście przeciążony i niedospany, to wtedy jest trudniej, ale właściwie wystarczy wrócić na właściwą ścieżkę „wdech-wydech”, dospać trochę, wrócić do równowagi i jeśli nie ma jakichś schorzeń nadzwyczajnych, to wszystko się normuje.

 

Nie wszystkie zakony posiadają własny strój. Dzięki równomiernemu białemu krzyżowi z żółtą obwódką umieszczonemu na welonie loretański habit jest bardzo charakterystyczny. O tym krzyżu Założyciel Zgromadzenia mówił, że jest zewnętrznym znakiem gotowości sióstr do służby całemu Kościołowi w jego aktualnych potrzebach. Czy według Siostry habit pomaga, czy może przeszkadza?

Zależy w czym. Jeśli ktoś chciałby żyć wygodnie, to pewnie przeszkadza. Jeśli chce być znakiem to powinien pomagać. Dlaczego powinien? Bo to trochę zależy od osobistego nastawienia i czuwania nad sobą. Nam mistrzynie powtarzały: „Jak zakładasz habit i welon to pamiętaj, że każda część stroju coś oznacza. Wkładając welon możesz się modlić o czystość myśli, o czystość ciała, jak zakładasz krzyż to o zjednoczenie z Jezusem w cierpieniu, jak zakładasz ubranie zakonne to o to, aby być znakiem Boga dla innych” itd. Pełna wolność; modlitwy takie można sobie samemu układać i znajdować do nich odpowiednie intencje. Jeśli ktoś o tym nie pamięta – a strój zakonny ma i mnie przypominać o tym, po co na tym świecie jestem – to wtedy mu może przeszkadzać, bo biegać trudniej, rękawy powodują niewygodę ruchów, ciemny kolor się bardzo nagrzewa, fryzury nie można zademonstrować, skóra nie w pełni oddycha itd. Itd. Itd. Narzekania można mnożyć, ale czy to wtedy jeszcze będzie zakonnica? To jest jedna strona sprawy – habit jako znak dla nas samych.

 

Co innego, że rzeczywiście spotykamy się z różnymi reakcjami na habit. Jeśli ktoś ceni sobie siostry i ich apostołowanie, to spotkania są miłe i – rzec można – normalne. Jeśli ktoś ma coś przeciw Bogu czy Kościołowi, albo spotkał osobę zakonną, która jakoś go zgorszyła, albo po prostu nie rozumie życia zakonnego i nie ma w sobie zwykłego w XXI wieku w Europie Środkowej szacunku dla drugiego człowieka (ukształtowanego zresztą przez chrześcijaństwo w znacznej mierze – nie zapominajmy o tym), no to będzie się złościł, przeklinał, miotał, rzucał oszczerstwa. Ale to też jest może potrzebne, aby objawiło się kto jest kim.

Podsumowując, myślę, że zgromadzenia niehabitowe mają swoją rację bytu i swoje posłannictwo, a habitowe – swoje. I nie ma co porównywać, jak jest lepiej. Potrzebne są i te, i te.

 

Wiemy, że Kościół na całym świecie boryka się z problemem zmniejszającej się ilości powołań. Co Siostra chciałaby powiedzieć, aby dać świadectwo osobom, które pragną poświęcić swoje życie Bogu?

Poświęcenie swojego życia Bogu jest łaską i bez łaski ani do klasztoru się nie przyjdzie, ani się w nim nie wytrwa. Łaskę oczywiście można zmarnować, co nie daj Boże, jeśli się nie pamięta dla Kogo się żyje i po prostu pójdzie się linią własnego patrzenia, bez wiary, na życie. Na pewno dziś mało młodzieży myśli o celu życia, o wartościach trwałych, o rozeznaniu własnego powołania, o konieczności podjęcia decyzji w obliczu Boga, który chce przecież naszego szczęścia. A przynajmniej mało kto ukierunkowuje ją na taki sposób myślenia. Wręcz przeciwnie: jesteś wolny, sam wybieraj, to, co ci się podoba. Nie licząc się z jakimkolwiek Planem Bożym. Także i młodzi, coś nawet szukają sensu życia, odrzucają jakiekolwiek rady, nie wierzą, że człowiek od nich starszy jeszcze całkiem niedawno był młody i borykał się z podobnymi problemami i tylko chce się podzielić swoim doświadczeniem, żeby oni nie nabijali sobie niepotrzebnych guzów. I potem bywają ludzie nieszczęśliwi. Warto zapytać czy nieograniczona wolność, samochód, mieszkanie, najnowsze ciuchy i wszystkie możliwe urządzenia elektroniczne naprawdę dają mi szczęście? Czy szczęścia nie daje człowiekowi raczej poświęcenie się dla kogoś lub dla jakiejś wielkiej sprawy? W gruncie rzeczy nieograniczona wolność przeradza się najczęściej w egoizm, a to jest główne źródło nieszczęścia. Dlatego koniecznie poświęć swoje życie czemuś wielkiemu! Albo Bogu albo człowiekowi. Nie bądź egoistą, żyjącym tylko dla siebie! To da ci tylko nieszczęście. Bo przecież żyjąc w rodzinie też trzeba rezygnować z siebie dla współmałżonka i dla dzieci. Nie darmo wielcy mistrzowie życia duchowego mówili, że kto byłby kiepskim małżonkiem czy małżonką, będzie też kiepskim zakonnikiem czy zakonnicą. I na odwrót.